Agnieszka Skrzypulec urodziła się 3 czerwca 1989 roku w Szczecinie. Jest niezwykle ambitną i pracowitą kobietą, a także utytułowaną żeglarką, uczestniczką igrzysk w Londynie, Rio oraz Tokio. W swoim sportowym CV ma m.in.: tytuł mistrzyni świata, złoto mistrzostw Europy i przede wszystkim srebrny medal olimpijski wywalczony w klasie 470. Wywiad z czołową reprezentantką Polski przeprowadził Maciej Mikołajczyk z magazynu „Jachting”. Zapraszamy do lektury.
MACIEJ MIKOŁAJCZYK: Agnieszka Skrzypulec to nie tylko żeglarka, ale i Pani magister budownictwa. Jak udawało się Pani pogodzić naukę z zawodowym uprawianiem sportu?
AGNIESZKA SKRZYPULEC: Od kiedy rodzice zapisali mnie na żeglarstwo i gdy zorientowali się, że uprawianie tej dyscypliny wiąże się z różnymi wyjazdami na zgrupowania i regaty, postawili mi jeden warunek: mogę wyjeżdżać, o ile dalej będę przynosiła piątki ze szkoły. Weszło mi to mocno w krew. Z wiekiem sama dążyłam do tego, by dostawać jak najlepsze oceny, gdyż dawało mi to ogromną satysfakcję. Wymagało to ode mnie bardzo dużo systematycznej pracy, bo musiałam nadrabiać zaległości. Gdy przyszedł czas matury, to po raz pierwszy stanęłam przed trudnym wyborem: co jest dla mnie ważniejsze – sport czy kariera naukowa. Zawsze uwielbiałam matematykę i fizykę i z tych przedmiotów zdawałam maturę rozszerzoną. Gdzieś po głowie chodziły mi początkowo studia we Wrocławiu, ale mimo wszystko poczułam, że nie jestem gotowa na to, by zakończyć swoją sportową karierę, a wyprowadzka do Wrocławia właśnie z tym by się wiązała. Zdecydowałam się na kompromis, stąd też studia na kierunku budownictwo, ale w Szczecinie na Zachodniopomorskim Uniwersytecie Technologicznym. Przyznam się szczerze, że było bardzo trudno. Niejednokrotnie musiałam siedzieć wieczorami z nosem w książkach, robić projekty na uczelnię, zamiast się regenerować. Studiowanie było jednak dla mnie pewnego rodzaju odskocznią. Moi koledzy nie rozumieli do końca, w jaki sposób mogę czerpać przyjemność z uczestnictwa w wykładach i robienia notatek, ale dla mnie była to tak inna aktywność w porównaniu do tego, co działo się na zgrupowaniach żeglarskich, że poniekąd moja głowa odpoczywała. Studia techniczne miały też dla mnie inne znaczenie – były dla mnie takim planem B. Zdecydowanie łatwiej było mi startować w regatach, gdy wiedziałam, że gdyby powinęła mi się noga w sporcie lub przydarzyła się jakaś poważna kontuzja, mam w ręce wyuczony zawód. To gwarantowało mi poczucie większego bezpieczeństwa i spokoju. Studiując, przeszłam przez trzy kampanie olimpijskie i rok przed każdymi igrzyskami musiałam ustalać sobie priorytety. Im bliżej było igrzysk, tym bardziej musiałam odsuwać studia na boczny tor i skupić się tylko i wyłącznie na żeglowaniu. Wyjątkową sytuację stworzył okres covidowy. Igrzyska przesunięto o rok, co zbiegło się z moją kontuzją, która zamknęła mnie w domu. Podczas długiej rehabilitacji udało mi się zakończyć studia i w styczniu 2021 roku obronić pracę magisterską, dzięki czemu mogłam z czystą głową wystartować podczas igrzysk w Tokio.
Czy medal Primo Loco wręczony Pani przez rektora to dla Pani ważne wyróżnienie?
AS: Moja historia na studiach jest o tyle ciekawa, że byłam pierwszym sportowcem w historii swojej uczelni, który przychodził z wieloma prośbami o przesunięcie terminów egzaminów, o nadrabianie zajęć z innymi grupami i była to sytuacja nowa dla wszystkich wykładowców. Ode mnie wymagało to dużo elastyczności i samozaparcia. Na egzaminach nigdy nie miałam możliwości poprawiania swoich wyników, ponieważ obowiązywał mnie tylko jeden termin. Było to spore wyzwanie, by wszystko zdawać za pierwszym razem. Muszę przyznać, że wykładowcy podchodzili do mnie mimo wszystko z dużą wyrozumiałością i poświęcali mi czas, żeby specjalnie dla mnie przygotować egzamin. Jeśli chodzi o same Primo Loco, to było to dla mnie bardzo duże zaskoczenie. Nie spodziewałam się, że uczelnia będzie chciała mnie dodatkowo uhonorować w taki sposób. To dla mnie ogromna satysfakcja i zwieńczenie wszystkich trudów. Bardzo się z tej nagrody cieszę. Muszę też nadmienić, że w okresie covidowym, kiedy wszystkie siłownie były pozamykane, uczelnia udostępniła mi sprzęt. Ponieważ nie było zajęć, sama siedziałam na siłowni, więc poniekąd uczelnia miała też wkład w to, że mogłam fizycznie przygotować się do startu w igrzyskach olimpijskich.
Fot. arch.
Cały materiał przeczytasz w “Jachtingu” 3-4/2023


