Tomasz Rogowski
Emerytowany dziennikarz i rysownik ze stażem kapitańskim ponad 20 tys. Nm
To było minionej jesieni gdzieś w Cieśninie Bonifacio. Opowiedziałem wtedy załodze, jak przed dwudziestu laty żeglowałem dezetą z Kołobrzegu, przez Zalew Szczeciński i położone niedaleko od niego zalewy i cieśniny niemieckie, aż do Barth i z powrotem. To był trzytygodniowy rejs, w większej flotylli, z uczniami kołobrzeskiego Zespołu Szkół Morskich. – Zróbmy taki rejs w przyszłym roku – ktoś zaproponował. No to zrobiliśmy…
Dezeta, czyli DZ – bezpokładowy jacht mieczowy wiosłowo-żaglowy (dziesięciowiosłowy, skrót pochodzi od „Dziesięć Załogi”, o ożaglowaniu kecza gaflowego, kadłub drewniany lub z tworzywa sztucznego. Powierzchnia ożaglowania ok. 30 m², długość 8,5 m, szerokość 2,15 m. Zaprojektowany w 1905 r. w Niemczech jako łódź ratowniczo-robocza, do nauki żeglarstwa dla młodzieży.
Najlepszy wydał się nam termin obejmujący długi weekend Bożego Ciała. No i nie trzy tygodnie, a najwyżej 10 dni. Z tym założeniem początkiem grudnia rozpuściłem facebookowe wici, że chcemy wyczarterować dezetę gdzieś nad Zalewem Szczecińskim. Odezwał się Sebastian z Harcerskiego Ośrodka Morskiego w Szczecinie-Dąbiu. Szybko doszliśmy do porozumienia. Nawiasem mówiąc, przed przeszło pół wiekiem właśnie w HOM-ie w Dąbiu zrobiłem swój pierwszy patent – żeglarza jachtowego.
Nasza dezeta nazywała się „Soplica”. Nie będę krył, iż nazwę uznaliśmy za zobowiązującą. W piątek 2 czerwca po południu byliśmy już w pięciu w dąbskim Centrum Żeglarskim. Paweł miał nadzieję, że wypłyniemy jeszcze tego samego dnia, ale nie zdawał sobie sprawy z czasochłonności wyposażenia łodzi przed takim rejsem. Poza tym jezioro Dąbie to wody śródlądowe, a na nich nie wolno żeglować po zmierzchu. A gdyby nawet było to dozwolone, to tylko głupiec by się na to zdecydował, bo tyle na nim rybackich sieci. Nawet za dnia trzeba mocno na nie uważać, a co dopiero nocą.
Od harcerzy dostaliśmy „Soplicę” tylko z podstawowym wyposażeniem. Sześciokonny doczepny silnik zapewnił Mariusz, mój pierwszy. Natomiast Sebastian dodał do tego m.in. swoje prywatne: papierowe mapy, pneumatyczne kamizelki, ręczną VHF, flary oraz pantograf do silnika, który co prawda pochodził z jakiegoś złomowanego jachtu, ale był w pełni sprawny i sprawdził się znakomicie. Butlę i maszynkę gazową przywiózł Paweł, a wojskowe materace do spania na gretingach Sebastian pożyczył od znajomego.
Miało być nas sześciu, bo tyle legowisk mieści się na podłodze łodzi, ale jeden niedługo przed startem zrezygnował, więc pojechaliśmy w pięciu: Paweł, Krzysztof, Tomasz i ja z Koszalina oraz Mariusz z Konina. Nasza „Soplica” wraz z drugą dezetą i jeszcze jednym harcerskim jachtem nie cumowały w samym Centrum Żeglarskim, lecz już za jego płotem, dosłownie w chaszczach. Przed kilku laty przystań Harcerskiego Ośrodka Morskiego sprzedano chińskiemu inwestorowi, a ten w tym roku kazał harcerzom się stamtąd wynosić. Wieczór się zbliżał, według prognoz pogody temperatura nad ranem miała spaść nawet do 3°C, postanowiliśmy więc nie nocować na łodzi, lecz przenieść się do pobliskiego namiotu imprezowego. Nikt nie zmarzł, bo materace rozłożyliśmy na płachcie namiotowej, a na śpiwory naciągnęliśmy jeszcze gąbkę podpodłogową, w którą na czas transportu opakowaliśmy silnik. Oczywiście przed snem była i inna Soplica. Chyba cytrynowa.
Fot. arch. Tomasz Brzęczek, Krzysztof Ulanowski, Paweł Cipora, Tomasz Rogowski
Cały materiał przeczytasz w “Jachtingu” 3-4/2023


