Albert
Hawaje bardzo szybko zniknęły z oczu za rufą. Przez pierwszy tydzień, ten, na którym nie potrzeba nawet kompasu, szło lepiej, niż się spodziewałem. Pierwsze dni po wyruszeniu z Hawajów na północ mogą być nieprzyjemne. Trzeba iść ostro na wiatr i przeciw hawajskiej fali. Zazwyczaj nie warto z tym zbyt walczyć. Lepiej płynąć w kierunku północno-północno zachodnim. Dystans do domu wydłuża się bardzo niewiele, ale do dominujących wiatrów zachodnich na północy można się dostać szybciej i przy znacznie wyższym komforcie żeglugi. Jednak tym razem twarda żegluga nie była potrzebna. Po jednym dniu już się oderwałem od Hawajów. Odrolowałem genuę. Zrzuciłem foka. Płynąłem prawie na północ. Morze było płaskie jak stół. Kalesony i całą zimową odzież przygotowałem jeszcze w Honolulu. Wiedziałem, że za tydzień, jak się dostanę na północ, może być zimno. Na razie wygrzewałem się w cieple wiosennego słońca, słuchając radia. Sielanka. Tylko prognozy pogody nadal zmieniały się każdego dnia. Właściwie to prognozy niewiele mnie interesowały. Chciałem jedynie wiedzieć, gdzie jest wyż, a z resztą dobrze wiedziałem, jak się mam rozprawić. Musiałem go okrążyć po północnej stronie, ale nie na tyle daleko, aby znaleźć się również po północnej stronie autostrady niżów, które kilkaset mil dalej na północ nadal przechodziły jeden za drugim z południowego zachodu na północny wschód oraz z południa na północ, a dalej na północy z zachodu na wschód.
Pasat niby się skończył, ale nadal wiało z północnego wschodu, więc wciąż płynąłem na północ, pewien, że jeżeli nie za dzień, to za dwa będę miał wiatry zachodnie, bez pomocy meteorologów. Istotnie, pierwsze lekkie zachodnie podmuchy zaczęły się zaraz po końskich szerokościach, jeszcze przed 35°N. Myślałem, że wygrałem los na loterii. Aby szczęścia z rąk nie wypuścić, nadal starałem się płynąć bardziej na północ niż na wschód, bo nadal nie wiedziałem, gdzie siedzi wyż. Obawiałem się, że jeżeli skręcę na wschód zbyt wcześnie, to wpakuję się w „bezwietrze” w jego środku. Usiłowałem więc ominąć przeszkodę, która dopiero szukała lokalizacji. Nie ominąłem natomiast żółwia i drugi raz w mojej karierze zderzyłem się z osobnikiem mającym około pół metra średnicy. Chyba nic mu się nie stało, bo po zderzeniu wiosłował łapkami energicznie. Dwa dni później znalazłem się na śmietniku.
Prądy Północnego Pacyfiku od Japonii do Alaski, całej Ameryki Północnej i aż do strefy podzwrotnikowej poruszają się zgodnie z globalnym kierunkiem wiatrów wokół wyżu, czyli zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Te prądy zbierają śmieci z całego oceanu i wciągają je do środka tego megawiru, którego środek leży w tym samym rejonie, gdzie normalnie stacjonuje środek wyżu. Płynąc latem, środek wyżu omija się i poprzednio tego śmietnika nigdy nie widziałem. Miałem szczęście, że znalazłem się tam wcześnie rano. Dryfowały tam bowiem obrośnięte skorupiakami liny polipropylenowe, sieci rybackie, butelki plastikowe, plastikowe kanistry, butle gazowe, plastikowa piłka, butelki po szamponach wszystkich marek i nawet pokaźnych rozmiarów lodówka oraz przeróżne różności, których jedynie na Oceanie Indyjskim nie widziałem nigdy, nawet w najmniejszej ilości.
Fot.arch. autor, Emilly Penn
Cały materiał przeczytasz w “Jachtingu” 3-4/2022

