kpt. Ryszard Sobieszczański
Część legendarnego skarbu hrabiego Hubertusa von Garniera została odnaleziona. Jak było? Zachęcam do lektury.
Kiedy wstałem w sobotę rano, popatrzyłem na moje drzewa w ogrodzie, zapylające cumulusy, a potem na Windy, to od razu wiedziałem, że to będzie piękny dzień – szalenie żeglarski. Windy wskazywało 5–6 bft., w porywach nawet do siedmiu. Ale kiedy pojawiłem się w Turawie o 1300 i popatrzyłem na jezioro, zdałem sobie sprawę, że na naszą grę to może być za silny wiatr. Ale cóż, zobaczymy – pomyślałem. Biedrona dogadała się z królem wiatru i dmuchnęło solidnie.
W marinie wrzało. Chłopaki z Mariny LOK Turawa stawiali duży namiot. Robili to po raz pierwszy i było trochę pytań, choć radzili sobie świetnie. Po kilku minutach pojawił się Mariusz Łapot – komandor Jacht Klubu Opolskiego, który użyczył nam go na imprezę, i wszelkie wątpliwości zostały rozwiane. Osada rosła jak na drożdżach. Stoły, nagłośnienie, grill i mnóstwo innych potrzebnych rzeczy pojawiało się w mig. O 1400 zjawił się Sławek w asyście swojej ekipy z turawskiego WOPR-u. Mieli obstawić jeden punkt kontrolny naszej gry, znajdujący się na wodzie. Wytłumaczyłem im role i popłynęli. Pół godziny później przeprowadziliśmy odprawę naszego stowarzyszenia, aby przedstawić reguły gry. Stworzyliśmy zespoły, które miały obstawić pozostałe punkty, rozdaliśmy wskazówki dla załóg i ekipa ruszyła na swoje z góry upatrzone pozycje. Ja wraz z najmłodszą ekipą stowarzyszenia zostaliśmy, szykując się do finału.
W Marinie LOK Turawa i Marinie Ventura przygotowania szły pełną parą. Koszono jeszcze trawę, noszono stoły, szykowano pochodnie. Do chłopaków z Jacht Klubu LOK, którzy pomagali przy imprezie, przyjechała dyrekcja LOK-u z samej Warszawy. Chcieli zobaczyć, co się u nas dzieje. Na Rybaczówce dawno nie było takiego ferworu.
Parę minut po 1500 rozpoczęła się odprawa. Zgłosiło się 10 załóg, ale na odprawie było osiem. Przyznam, że byłem zaskoczony, bo sądziłem, że silny wiatr odstraszy większość. One były gotowe szukać legendarnego skarbu hrabiego Hubertusa von Garniera, ostatniego właściciela dóbr turawskich. To dzięki niemu mamy Jezioro Turawskie. Mimo że był przeciwnikiem nazistowskiej polityki, udało mu się przekonać samego Adolfa Hitlera do budowy jeziora. Stąd jego nazwa – Hitler See, funkcjonująca w latach 1938–1945. Obecna Rybaczówka służyła hrabiemu do suszenia ryb. Tu stacjonowały jego rybackie łodzie. Dlatego nasza gra miała trochę przybliżyć żeglarzom postać hrabiego, który w 1952 roku zmarł w Niemczech. Warto nadmienić, że szczątki Hubertusa von Garniera w 2012 roku złożono w kaplicy w Kotorzu Wielkim. Hrabia wrócił do swojej ojczyzny.
fot. arch. autor
Cały materiał przeczytasz w “Jachtingu” 3-4/2024







