Adam Zawadzki
W 2007 roku żeglowałem dużo więcej niż w poprzednim. Zaplanowałem wycieczkę na Alandy, na które wcześniej trafiłem z rejsem klubowym w 1991 roku. Liznąłem je wtedy tylko (wyłącznie Mariehamn) i od tej pory niemal śniły mi się po nocach. Teraz dzięki „Meltemi” sen miał się ziścić.
Już w pierwszych dniach czerwca pakuję manele i sam udaj się do Oxelösundu. Biorę na siebie zadanie przygotowania łodzi do sezonu – w planie były zwykłe prace konserwacyjne i montaż świeżo zakupionego autopilota. W ciągu kilku dni wykonuję plan, jednak aby zadziałał autopilot, zabrakło przedłużacza do popychacza – nie było go w miejscowym sklepie, a brakowało już czasu na dotoczenie czy na zamówienie go do domu (rodzina miała już bilety lotnicze do Sztokholmu). Tak więc autopilot niby jest, niby działać powinien – jednak jest bezużyteczny. Cóż, trudno.
Rad nierad przystąpuję do drugiej, przyjemniejszej części zadania, czyli doprowadzenia „Meltemi” do Sztokholmu. Przyznam, że było fantastycznie. Pogoda jest wspaniała, a ja mam na tę drogę aż cztery dni – pośpiech był zupełnie zbędny. Tak więc wyruszywszy 6 czerwca, drugą noc spędzam na śródlądziu poniżej Nynäshamn. Rankiem, wychodząc w szkiery, rozglądam się: słoneczko, cumuluski, wiaterek 2–3 z południa. Nie myśląc długo, stawiam grot i genuę – dużą jak na ten okręt, jakieś 16 m2. Tej decyzji zawdzięczam niesamowitą jazdę. Gdy na dobre wychodzę na Mysingen, wieje tam mocne 4, chwilami może więcej. Łódka rwie 6,5 węzła do przodu, to jej maksymalna prędkość. A co, gdy wiatru przybędzie? Coś się urwie. Należy zrzucić tę gienię, ale jak? Jestem sam. Autopilot nie do użytku. Spora fala. Nie ma rady, jedziemy dalej. Szczęśliwie mocniej już nie wiało. Przelatuję regatowo, w bryzgach wody Mysingen. Wchodzę między szkiery, tam już jest spokojniej. Nadal ze sporą prędkością mijam Dalarö Skans, po czym wiatr zaczyna siadać, zbliża się wieczór. Uff, spokojnie mogę znaleźć nocleg w pobliżu Dalarö. Następnego dnia, 9 czerwca, spokojniutko, przez kanały docieram do Sztokholmu, cumuję w znanej już Navishamn i mam jeszcze dużo czasu na spacer po stolicy – tym bardziej że nocy praktycznie nie ma (rewelacja!).
10 czerwca mijam się z rodziną, która przyleciała tym samym samolotem, którym ja wracałem do pracy. Załogą w składzie: Ela i ośmioletni już Kamil dowodzi starszy syn Miłosz, który przeprowadził pomiędzy sztormami „Meltemi” na Alandy. Żeglują tam z grubsza do końca czerwca, ciesząc się całkiem białymi nocami i zwiedzając, co się dało. Na koniec zostawiają okręt w Mariehamn, na zacisznym przystanio-campingu, który znalazłem i zarezerwowałem zdalnie, tj. przez telefon. Wracają do Sztokholmu promem.
Dla mnie ciąg dalszy następuje ok. 20 lipca. Ze Sztokholmu zabieram się z Elą i Kamilem promem. Jest to regularna linia Sztokholm–Helsinki. Po drodze prom zawija do Mariehamn. Z reguły wysiada kilku pasażerów i wsiada też kilku, możliwości przepakowania samochodów brak. Chodzi więc oczywiście o pieniądze: Alandy są wyłączone z obszaru gospodarczego UE i dzięki temu manewrowi na promie istnieje strefa wolnocłowa. Zwłaszcza po alkohole ustawiają się kolejki jak w Polsce za komuny. Również korzystam, zaopatrując się na czas całego rejsu w Velkopopovickiego (niestety po skandynawsku osłabionego do 3,5 vol). Po jakichś czterech godzinach, 23 lipca, ok. 0200 (w środku nocy, która już tu była) wysiadamy w Mariehamn i udajemy się na łódkę.
Rano, po uregulowaniu zobowiązań na przystani, idziemy na zwiedzanie stolicy. To bardzo sympatyczne, spokojne miasteczko, liczące ok. 10 tys. dusz. Pogoda pod psem. Oglądamy m.in. muzeum rybackie we Wschodnim Porcie. Po południu pokazują się tall shipy; Mariehamn było miastem etapowym Tall Ships Race. Jako jeden z pierwszych przybywa słynny „Cuauhtemoc”, później inne statki i jachty. Następnego dnia przy nabrzeżach stoi kilkanaście dużych jednostek i wiele mniejszych. Jak na Mariehamn są też tłumy zwiedzających (ale nie próbujcie porównywać z Gdynią czy Szczecinem, wszędzie można się dostać i spokojnie obejrzeć). Tak spędzamy ten dzień. Na szczęście pogoda się poprawiła. “
fot. arch. autor
Cały materiał przeczytasz w “Jachtingu”5-6/2024






