Daniel Walas
Jeszcze nie tak dawno preferencje przyszłych armatorów łodzi do 35–40 stóp przejawiały się upodobaniem amerykańskich konstrukcji tłustych w swej oprawie, a mam tu na myśli między innymi niekwestionowaną jakość tapicerki, fantastyczne bogate sterówki, grube wykładziny, w których bosa stopa zapada się na cal, lakierowane drewno szafek, słowem dostatni amerykański sen, który spełniał się na jawie dosłownie w słodkim rozkołysie Śniardw czy naszego ukochanego morza. Z czasem jednak wraz z rozwojem infrastruktury, rosnącą popularnością spędzania czasu na wodzie oferta dostępna na naszym rynku zaczęła się dynamicznie poszerzać. .
Przyszli armatorzy coraz bardziej pożądliwie zaczęli spoglądać na eleganckie projekty z włoskim DNA. Na rynek weszły także marki skandynawskie. Króluje w nich praktyczność i silne ukierunkowanie cech łodzi na intensywne użytkowanie, ale z mniejszym naciskiem na walory estetyczne, finezję doboru materiałów wykończeniowych czy sposób lub brak samego wykończenia określonych miejsc na łodzi. Do tego dochodzi aspekt kosztów produkcji versus marża zysku, skala popytu, itd., co ma także wpływ na ogólnie pojętą jakość i bezawaryjność zastosowanych podzespołów. I tu mówimy o tzw. segmencie entry level (dla początkujących), który w niektórych opracowaniach otrzymuje łatkę typu „łódź dla Kowalskiego”, „mydelnica”, „golas” czy „a nie mogłeś dorzucić stówy lub dwóch i cieszyć się prawdziwym apartamentem?”. Sęk w tym, że nawet takie tuzy jachtowego przemysłu z półki premium jak Azimut czy Sanlorenzo też mają swoje marki entry level. I co z tym praktycznym problemem począć? Trzeba go pojmować jak czysto teoretyczne rozważania, bo tak naprawdę liczy się odpowiedź i analiza odpowiedzi na nieskończoną ilość pytań, z których to pierwsze moim zdaniem jest zasadnicze. Budżet? Decyzja o zakupie to plan, kaprys czy próba? Do czego tę łódź będę wykorzystywał? Jak często będę z niej korzystał? Jak daleko będę żeglował? Czy będę na niej nocował? Czy będę żeglował z dziećmi? Gdzie chciałbym tę łódź zimować? Czy chciałbym na niej zarabiać? Czy daną łódź obsłużę sam lub z moją załogą? Czy po kilku sezonach zabawy sprzedam ją w dobrej cenie? Co potrafię lub czego jestem w stanie się nauczyć, jeśli chodzi o czynności serwisowe, naprawcze itd.? Czy w ogóle chce mi się tego uczyć i czy mam na to czas? Czy stać mnie na utrzymanie tej łodzi? I tak dalej, i tak dalej.
Zatem bohaterką tego epizodu jest TG 7.9 od fińskiej stoczni TG Boats, której polski przedstawiciel zaprosił mnie na pokład. Łódź w tym roku miała premierę w Polsce. Ta łódź o nieoczywistej urodzie wzbudziła moje szczere zainteresowanie. Bardzo chciałem dowiedzieć się, co ma do zaoferowania jednostka w cenie bazowej 54 625 euro netto i jak pływa. Zaskakuje to, że wersja bazowa łodzi w powyższej cenie jest całkiem sympatycznie wyposażona. Co prawda cena nie obejmuje silnika przyczepnego, jednak w podstawie kupujemy łódź prawie gotową do użytkowania na wodzie, a bryła nadbudówki jest zamknięta solidnymi drzwiami zarówno od rufy, jak i od dziobu (ciekawostką jest – choć to detal – niespotykana wielkość klucza do drzwi, co gwarantuje, że raczej trudno będzie go uszkodzić czy zgubić). I „prawie” nie czyni tu dużej różnicy. Wartość wszystkich opcji wynosi około 30 tys. euro netto. W moim przypadku do pełni szczęścia potrzebowałbym dołożyć do ceny bazowej następujące kwoty euro netto: 2496 euro (toaleta elektryczna), 857 euro (kambuz), 1362 euro (lodówka), 1004 euro (kotwica dziobowa z dodatkową knagą; w standardzie jest kotwica na rufie). W sumie 5719 euro netto. Zatem prawie zamknąłbym się w budżecie 60 tys. euro netto bez silnika. A co wrzuciłbym na rufę? W wersji ekonomicznej rozważyłbym niedrogą opcję kompletnego zestawu Mercury 150 KM na cięgnach lub dopłacając mniej więcej 1000 euro, byłbym chyba bardziej skłonny powiesić Suzuki 150 KM ze sterowaniem elektronicznym. Wydaje mi się, że przy moim pływaniu w pojedynkę lub w dwie osoby, bez bagaży, to byłoby optymalne rozwiązanie. W ogólnej perspektywie postrzegam zatem TG 7.9 jako łódź w przystępnej cenie zaprojektowaną do naszych warunków klimatycznych i niewrażliwą na kapryśną pogodę.
Cały materiał przeczytasz w “Jachtingu Motorowym” 3/2024









