Paweł Zarychta
Jest 20, a może i 21 października AD 1401. Wśród mieszkańców Hamburga już od wczesnego ranka panuje poruszenie. Jesienna słota i chłodna bryza, która nad wodami Łaby wpada tu aż znad Morza Północnego, nie zachęcają do wyjścia z domu. Mimo to coraz gęstszy tłum przeciska się przez bramy miasta i zmierza w kierunku Grasbrook. Kiedyś na bagnistych łąkach tej wysepki u wejścia do hamburskiego portu powstaną wielkie stocznie, a w XXI wieku modna i stylowa dzielnica portowa – HafenCity. Owego październikowego poranka 1401 r. nikt jednak nie zajmuje się jeszcze przyszłością tego otoczonego złą sławą skrawka ziemi. Większość próbuje znaleźć dla siebie jak najlepszy punkt, z którego widać będzie dzisiejszy spektakl. A będzie co oglądać. Janusz Sikorski wraz ze Starymi Dzwonami zaśpiewają kiedyś:
Kat, co go zwali Rosenfeld, Piaskowym kołem długo ostrzył miecz, A potem głowy ścinał. Rozsznurowane trzewiki miał I we krwi ciepłej brodził aż do łydek.
Wspomniany Rosenfeld istniał ponoć naprawdę, pochodził z pobliskiego Buxtehude i jako etatowy kat Hamburga miał owego 21 października roboty po uszy. Na tamten świat przyszło mu wysłać w jeden tylko dzień aż 73 mężczyzn. Choć hanzeaci zadawali właśnie potężny cios pirackiej szajce, tłum na Grasbrook zgromadził się tylko dla jednej postaci. Klaus Störtebeker, bo o nim mowa, otoczony był sławą i nimbem niezwykłości już za życia. Samo jego nazwisko budziło grozę wśród kupieckich statków przemierzających wody między daleką Gotlandią a klifami Dover. Biedacy uważali go natomiast za szlachetnego rozbójnika, swoistego Robin Hooda mórz, który zrabowane na bogaczach złoto rozdaje potrzebującym mieszkańcom nadmorskich miast i miasteczek. Spróbujmy przypomnieć, kim był, a właściwie, co wiemy o słynnym piracie z dalekiego średniowiecza, i co, sprawia, że postać ta do dziś żyje w legendach i rozpala wyobraźnię literatów, filmowców i … browarników.
O Klausie Störtebekerze – inne wersje tego nazwiska to Klaas/Claas Störtebecker, czasem spotyka się też wersję Nikolaus Storzenbecher – w rzeczywistości nie wiadomo nic pewnego. Nawet jego niezwykła śmierć owego 20 lub 21 października 1401 r. szybko obrosła sprzecznymi opowieściami. Według jednej z nich słynny pirat, chcąc ratować swych towarzyszy, zaproponował burmistrzowi Hamburga, niejakiemu Kerstenowi Milesowi, oryginalny układ. Urzędnik miał darować życie tylu kompanom Störtebekera, do ilu temu uda się dobiec po odcięciu głowy. Piracki herszt, a właściwie sam jego korpus z głową pod pachą, miał ponoć wciąż tyle sił witalnych, że udało mu się dobiec aż do jedenastu osób. Störtebeker byłby pewnie oswobodził wszystkich rzezimieszków, gdyby nie kat, który zapewne z obawy przed utratą zarobku przed dwunastą osobą podłożył skazańcowi nogę. W innej wersji słynny pirat miał oferować za wybawienie całej ferajny łapówkę w postaci złotego łańcucha, który był tak długi, że dałoby się nim opleść cały ówczesny Hamburg. Jeszcze inna legenda powiada, że Störtebekera wcale nie pojmano, a dożył on spokojnej starości gdzieś w dalekiej Norwegii. Większość podań jest jednak zgodna, że na nic zdały się próby przekupstwa i zakłady. Wspomniany Rosenfeld ostatecznie miał dokonać swego katowskiego dzieła. Nie ocalono nikogo. Na koniec głowy wszystkich 73 skazańców przybito długim żelaznymi gwoździami do drewnianych pali i ustawiono w szpaler wzdłuż podejścia do hamburskiego portu. Ot taka wymyślna przestroga dla wszystkich, którym zachciałoby się pójść w ślady Störtebekera i jego kompanów.
fot. arch. autor / Wikipedia
Cały materiał przeczytasz w “Jachtingu” 5-6/2024


